Na pomysł spróbowania swoich sił z analogiem wpadłem już dość dawno temu, bo w okolicach 2012 roku kiedy to z werwą zabrałem się za digitalizację negatywów dziadka i uruchomiłem projekt Dawny Włocławek . Od wprowadzenia pomysłu w życie odwodziły mnie niestety chroniczny brak czasu, koszty zakupu sprzętu oraz lęk przed totalną klapą. Wraz z upływem kolejnych cyfrowych klatek, reportaży ślubnych oraz plenerów marzenie wracało aż nastąpił przełomowy moment, czyli zakup sprzętu. Skanując dziadkowe negatywy najbardziej fascynowały mnie niestandardowe w dobie fotografii cyfrowej kadry 6x6cm (a właściwie 58x58mm) utrwalane na filmie 120. Średni format jest dla pełnej klatki małoobrazkowej tym samym, czym matryce FF dla sensorów typu APS-C czyli przewyższa go swoją plastyką, rozmyciem tła oraz maksymalnym możliwym do uzyskania powiększeniem. W związku z dużą dostępnością na rynku aparatów Pentacon oraz ich wschodnich odpowiedników, czyli Kiev’ów nadszedł czas na przeszukiwanie niezliczonej ilości for w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie który z nich wybrać. Z pomocą przyszedł dość niespodziewanie jeden z handlarzy fotograficznymi starociami z Allegro – przemiły Pan, mistrz mechaniki precyzyjnej (zainteresowanym mogę podesłać kontakt) który z fachowością oraz spokojem odpowiadał na wszystkie pytania dotyczące sprzętu. Po wymianie kilku maili oraz telefonów wybór padł na jeden ze starszych modeli zza zachodniej granicy, czyli na Praktisixa II oraz na szkło Biometar 80/2.8 (stanowiący na oko ekwiwalent klasycznej 50mm dla małego obrazka). Po wybraniu aparatu nadszedł czas na zakup filmów. Zatrwożony niskimi jak na współczesne czasy wartościami ISO (film o czułości 400 to już prawie noktowizor) wybrałem dwa rodzaje: Ilford FP4+ 125 oraz Rollei Superpan 200 (o różnicach w dalszej części tekstu).
Szczęśliwy posiadacz Praktisixa II
Pierwszy film ładowałem do komory aparatu trzęsącymi się rękami co zresztą znalazło swoje odzwierciedlenie w zdjęciach – zbyt słabe nawinięcie papieru transportowego na szpulkę spowodowało ślizganie filmu podczas przewijania, co z kolei spowodowało nakładanie się zdjęć. Szczęśliwie błąd ten popełniłem tylko na pierwszej kliszy, pozostałe 3 założyłem już poprawnie.
Nie mniejszy stres niż podczas zakładania towarzyszył mi przy wyjmowaniu skończonego filmu z aparatu. Szczęśliwie obydwie procedury są tak naprawdę bardzo proste, a prawdopodobieństwo naświetlenia filmu przy tych czynnościach jest praktycznie znikome – rolki są tak skonstruowane, że błona światłoczuła jest przyklejona do papieru transportowego posiadającego rozbieg oraz dobieg o długości 3 klatek.
Skończony i zwinięty film przed wyjęciem z kasety aparatu
Nawijanie filmu – początek świeżej rolki
Kluczowy moment zakładania filmu – ustawienie wskaźnika na papierze do markera aparatu
Naładowany filmem aparat towarzyszył mi podczas większości realizowanych w tym sezonie sesji plenerowych. Robiąc zdjęcia cyfrą starałem się wybrać ciekawe kadry pasujące do formatu 6×6 i powtarzałem je na sprzęcie analogowym. Brak zewnętrznego światłomierza wymuszał korzystanie z pomiaru światła z lustrzanki, co koniec końców okazało się dobrym rozwiązaniem – negatywy są naświetlone poprawnie, odchyły od idealnej ekspozycji wynosiły ok. +/- 1/2 EV.
Po nawinięciu ostatniego z 4 zakupionych filmów rozpocząłem kompletowanie sprzętu do wywołania naświetlonych klisz. Odszukane na strychu dwa koreksy nie posiadały niestety spirali do nawinięcia, a dwa kolejne pożyczone nie miały przekładki na rozmiar 120. Zmusiło mnie to do zakupu kolejnego koreksu (wraz z termometrem), a konkretnie Krokusa 2000 umożliwiającego jednoczesne wywołanie 5 filmów 135 lub 2 filmów 120 – rozwiązanie dla mnie idealne. W kwestii chemii po konsultacjach wybór padł na wiele wybaczający wywoływacz Hydrofen W-17 oraz utrwalacz Ilford Fixer.
Cztery dumne rolki tuż przed rozpoczęciem wywoływania
Zbiór naczyń wszelakich – pełna mobilizacja AGD
Po otrzymaniu ostatniej z przesyłek niezwłocznie przystąpiłem do przygotowywania kuchni oraz łazienki do zabawy z wywoływaniem. Przegotowałem i wychłodziłem 5l wody, wyszukałem największe w domu naczynia do roztworzenia koncentratów chemii. Największym wyzwaniem jakie przede mną stało było oczywiście przełożenie filmu do rolki koreksu – pierwszą nawijałem jakieś 40 minut z potem kapiącym do oczu, ale na szczęście z kolejnymi poszło mi już dużo sprawniej 🙂
Nożyczki okazały się zbyteczne, film można spokojnie odkleić od papieru transportowego
Nawijanie filmu w ciemni
Po zamknięciu koreksu nadszedł czas na samo wywoływanie, czyli na proces chemiczny po którym na filmie pojawia się utajony wcześniej obraz. Na opakowaniu wywoływacza przeczytałem, że filmy nad którymi pracuję należy wywoływać przez 7:30 min. Gdy cały wywoływacz został wlany do koreksu przystąpiłem do pierwszej fazy agregacji, czyli do spokojnego odwracania koreksu przez pierwszą minutę w celu równomiernego wykąpania klisz. Po upływie tego czasu na początku każdej kolejnej minuty ponawiałem agregację przez 20 sekund. Po upływie żądanego czasu zlałem koreks do naczynia oraz napełniłem go ponownie, tym razem utrwalaczem. Druga kąpiel wedle wskazań na opakowaniu powinna trwać 4:30min bez dodatkowej agregacji. Nawiasem mówiąc nie wiem jak dokładnie obliczać czas kąpieli skoro samo napełnienie zbiornika trwa ok. 45 sekund – może kiedyś znajdę gdzieś odpowiedź na to pytanie 🙂
Wlewanie wywoływacza, czas start!
Agitacja czyli obracanie koreksu
Czas pod kontrolą
Koniec pierwszego etapu, czas zlać wywoływacz (do naczynia, chemia przyda się na później)…
…i zalać utrwalaczem
I kolejne oczekiwanie, tym razem tylko czterominutowe.
Koniec utrwalania, co się miało stać to się stało.
Szczęśliwie samo utrwalanie jest już dość prostym procesem i trudno podczas niego coś zepsuć. Po zlaniu tej kąpieli nadszedł czas na ostatnią – wodną, przeprowadzaną w celu wypłukania resztek chemikaliów. Klisze wypłukiwałem ok. 8-10 minut, do ostatniej kąpieli dodałem zgodnie ze wskazówkami odrobinę płynu do naczyń celem zmiękczenia wody.
Po skończeniu obróbki chemicznej czas na wypłukanie filmu z resztek utrwalacza.
Zmiękczanie wodą z płynem; w zasadzie koreks mógł już być otworzony.
Gdy wreszcie wszystkie kąpiele zostały zakończone drżącymi z emocji rękami otworzyłem koreks i wyjąłem oś ze szpulkami. Okazało się, że pierwszy z filmów którego wprowadzanie do szpulki zajęło mi tyle czasu wsadziłem tam razem z papierem transportowym, co z całą pewnością nie ułatwiało całej procedury. Szczęśliwie jest to taki materiał który nie ulega rozpuszczeniu się w chemii używanej do obróbki materiału i fruwające farfocle nie położyły całego procesu. Uff…
Ostatnie przepłukanie pod bieżącą wodą.
Pierwszy film nawinąłem do szpuli razem z papierem transportowym, który oczywiście powinien zostać odklejony.
Jest!
Otwarcie szpulki wcale jest takie proste jak to się może wydawać.
Właśnie się okazało że pierwszy naświetlany film był źle nawinięty, szkoda…
Na kolejnym na szczęście wszystko wyszło jak trzeba.
Ten też się udał!
Ostatnie kilka chwil oglądania cieknącego negatywu przed suszeniem.
Suszenie
Po wysuszeniu oraz pocięciu filmów na łatwiejsze w przechowywaniu paski nadszedł czas na skanowanie. Oczywiście mam świadomość że jest to droga na skróty, bo w tym momencie powinienem wyjmować powiększalnik i szykować kuwety, ale od początku planowałem zacząć przygodę z fotografią analogową na odcinku fotografowania oraz wywoływania. Do kwestii rzucania negatywów na papier być może kiedyś usiądę, ale czuję że to będzie materiał na zupełnie inną opowieść.
Wywołane filmy skanowałem przy ustawieniach zerowych, wybierając oczywiście skalę szarości oraz rodzaj danego filmu. Pracując nad plikami w PS ograniczałem się do wyprostowania kadru (kadrowanie w aparacie z lustrzanym wizjerem nie jest łatwe, ale można opanować), usunięcia kurzu (niestety trochę się go mimo wszystko przykleiło) oraz korekcji krzywych oraz kontrastu i jasności.
Skany z kliszy Ilford FP4 Plus ISO125
Skany z kliszy Rolei Superpan ISO200
Pomiędzy dwoma wykorzystywanymi przeze mnie typami filmów występują pewne różnice. Ilford FP4+ jest filmem z łagodnymi przejściami tonalnymi, o niewielkim kontraście oraz drobnym ziarnie. Więcej zdjęć poprawnie naświetlonych oraz wyostrzonych wyszło mi co prawda z filmu Rolleia, ale osobiście myślę że mimo wszystko przyjemniejszy jest Ilford (i dlatego też zakupiłem kolejną porcję świeżych klisz właśnie tego producenta, ponownie FP4+ ISO125 oraz HP5+ ISO400). Przy kolejnych wołaniach lepiej przypilnuję temperatury, ponieważ pomiędzy jednym a drugim koreksem zupełnie niepotrzebnie wyszła mi różnica ok. 3°C. Jak się jednak okazało Hydrofen rzeczywiście jest wywoływaczem prostym w obsłudze i takie przesunięcie nie wypłynęło w jakiś dramatyczny sposób na sam proces.
Specjalne podziękowania za pomoc w przejściu przez bramę świata analogowego dla:
Niezastąpionej żonie za wsparcie, zdjęcia z procesu obróbki oraz dzielną pomoc we wszystkich plenerach,
Marka Majczyńskiego fotek.info za cierpliwość, podpowiedzi oraz wskazówki dotyczące wywoływania,
Marcina Watemborskiego fotoblogia.pl za ciekawy artykuł z prosto opisanym procesem