Na jasne 35mm do analoga polowałem od dłuższego czasu. Okazało się, że ceny szkieł spełniających moje warunki, z gwintem M42 do najniższych nie należą, toteż dość długo rozważałem zakup. Ostatecznie okazało się, że na trochę mniej popularne mocowanie M39 (obecne np. w radzieckich aparatach dalmierzowych) można znaleźć niezwykle ciekawego Jupitera-12 35mm f/2.8, który dzięki wyjątkowo głębokiemu mocowaniu w korpusie aparatu tworzy z Zorką bardzo kompaktowy zestaw…
Wygoda użycia to jeden z najważniejszych czynników determinujących wybór zestawu do fotografii ulicznej. Kto miał w ręku Zorkę ten wie, że aparat sprawia wrażenie pancernej jednostki. W połączeniu z niewielkimi rozmiarami całości okazało się, że taki set będzie poręczny do zabrania tak naprawdę gdziekolwiek. Przez długi czas woziłem nawet aparat w… schowku w samochodzie, dzięki czemu będąc gdziekolwiek nigdy nie miałem wymówki, że „zapomniałem zabrać sprzętu” 😉 Później (już nie na tym filmie) zdarzało się, że odpinałem pasek i przyczepiałem sobie Zorkę na lewe mocowanie w szelkach przy pracy gdzieś w plenerze – dzięki temu miałem ją dosłownie „pod ręką” i rzeczywiście częściej sięgałem po analoga w trakcie innej sesji. Z drugiej kolei strony czasami robiłem to samo z Zenitem ET, ale jednak jest to większy i cięższy, a zarazem chyba nie aż tak pancerny aparat (z proporcjonalnie większą i cięższą szklarnią) i jakoś bardziej się bałem, że o coś nim uderzę…
Wygoda użycia to jeden z najważniejszych czynników determinujących wybór zestawu do fotografii ulicznej. Kto miał w ręku Zorkę ten wie, że aparat sprawia wrażenie pancernej jednostki. W połączeniu z niewielkimi rozmiarami całości okazało się, że taki set będzie poręczny do zabrania tak naprawdę gdziekolwiek. Przez długi czas woziłem nawet aparat w… schowku w samochodzie, dzięki czemu będąc gdziekolwiek nigdy nie miałem wymówki, że „zapomniałem zabrać sprzętu” 😉 Później (już nie na tym filmie) zdarzało się, że odpinałem pasek i przyczepiałem sobie Zorkę na lewe mocowanie w szelkach przy pracy gdzieś w plenerze – dzięki temu miałem ją dosłownie „pod ręką” i rzeczywiście częściej sięgałem po analoga w trakcie innej sesji. Z drugiej kolei strony czasami robiłem to samo z Zenitem ET, ale jednak jest to większy i cięższy, a zarazem chyba nie aż tak pancerny aparat (z proporcjonalnie większą i cięższą szklarnią) i jakoś bardziej się bałem, że o coś nim uderzę…
Pierwszym wywołanym z sukcesem filmem z tego zestawu był wspomniany w tytule Ilford PAN 100, potraktowany w procesie wywoływania niemniej klasycznym niż ogniskowa 35mm Hydrofenem W17, wywoływaczem powszechnie znanym i bardzo lubianym. Jak można przeczytać w materiałach reklamowych, jest to uniwersalny negatyw o małej ziarnistości i dużej tolerancji na ekspozycję. W sumie z opisu nic ciekawego, natomiast w praktyce okazało się, że jest to faktycznie świetny film o dość sporym kontraście i rzeczywiście małym ziarnie – może nawet trochę za małym jak na moje oko. W nieszczególnie jasnych wnętrzach, pomimo przysłony otwieranej do 2.8 którą zapewniał Jupiter dość trudno go nakarmić światłem – kilka zdjęć musiałem wyciągać w krzywych żeby móc Wam pokazać. Z drugiej kolei strony film dostaje skrzydeł na zewnątrz – w połączeniu z filtrem polaryzacyjnym który mam przykręcony na stałe potrafi niezwykle ostro wyrysować i prawie-białe chmury oraz prawie-czarne cienie. Nie mierzyłem tego w żaden sposób, niemniej jednak na pierwszy rzut oka można myślę z powodzeniem stwierdzić, że taka rozpiętość tonalna kładzie na łopatki wiele matryc z cyfrowych luster.
W kwestii pracy z obiektywem trzeba być przygotowanym na to, że w wizjerze aparatów dalmierzowych nie widzimy kadru przez obiektyw, a przez oddzielne okienko. Przez takie rozwiązanie cała konstrukcja aparatu jest prostsza, ale niestety układ ma stałą ogniskową 67mm i przy każdym obiektywie o innej ogniskowej (a były w ogóle takie?) fotografujemy tak, że nie widzimy co ostatecznie znajdzie się na kliszy. Przy kolejnych filmach na tym obiektywie będę już wiedział jak się mniej-więcej zachowuje, jednak muszę przyznać że w przypadku kilku zdjęć trochę się na swoim kadrowaniu zawiodłem. Tak się teraz zastanawiam, że w sumie te 67mm z dalmierza jest takie trochę znikąd – nasze oczy mają ogniskową o ekwiwalencie ok. 45mm, a z klasycznych ogniskowych mamy wokół tego wartości 35, 50 i 85mm – skąd te 67mm nie mam pojęcia 😀
Do samego wywoływania zbierałem się naprawdę bardzo długo. Tradycyjnie, dzień przed wywoływaniem przegotowałem wodę do rozrobienia wywoływacza i przelałem ją do pokaźnego, otwartego naczynia (no dobra, przyznam się – to taki gruby, litrowy kufel FAXE który zapewne wiele osób kojarzy). Zanim faktycznie zabrałem się za wywoływanie… woda zdążyła odparować 😀 Przyczyną takiego stanu rzeczy było to, co niedawno wspominałem w którymś wpisie na Instagramie. Kilka miesięcy temu, prawdopodobnie z powodu zepsutej chemii wywołałem do zera 3 filmy (dwa małe i jeden średni obrazek); naprawdę było mi z tego powodu mega przykro – dobrze że już nie pamiętam, jakie zdjęcia tam straciłem. Później dorobiłem jeszcze chyba ze 3 rolki, ale do wywoływania miałem naprawdę dużą awersję… Co ciekawe wówczas roztwory miałem przygotowane z iście laboratoryjną precyzją, natomiast teraz dobrze wiem że przelałem trochę wody (za słaby roztwór) i trochę bujnęła mi się temperatura w koreksie w czasie wywoływania, a pomimo tego cały film wywołał się poprawnie. Nie licząc kilku niedoświetlonych klatek z początku, które w przypływie hurraoptymizmu robiłem przy naprawdę ekstremalnie słabym świetle wyszły mi łącznie 32 zdjęcia na 36 możliwych – z tego akurat jestem bardzo dumny. Same ujęcia są chyba dość bezpieczne i typowe dla osoby początkującej w danym sprzęcie. Niestety, trochę brakuje mi jeszcze pewności przy ostrzeniu żeby próbować łapać bardziej dynamiczne akcje, ale też dochodzę do wniosku że to kwestia wprawy. Przy czasowej przesiadce z cyfry na analoga należy koniecznie pamiętać, że tu się zdecydowanie więcej operuje przysłoną, i że momentami trzeba ją naprawdę mocno domykać. Niektóre ze zdjęć które widzicie poniżej były robione na f/11 (niestety nie pamiętam które, ale mam pomysł jak to zapamiętywać), a mam wrażenie że domknięcie jeszcze o 1/3 mogłoby jeszcze trochę poprawić efekt końcowy.
Na pewno jednym z największych popełnionych przeze mnie błędów przy tym filmie było jego suszenie. Ostatnią kąpiel zrobiłem w Tetenalu 1+400 i jak zawsze myślałem, że to załatwi sprawę – otóż nic bardziej mylnego. Po fakcie, od mądrzejszych od siebie dowiedziałem się, że suszyć należy w najwilgotniejszym pomieszczeniu w domu, czyli w łazience – tam jest najmniej fruwającego w powietrzu kurzu, który do suszących się filmów przykleja się z olbrzymim entuzjazmem. Jako że nie mogłem się doczekać podejrzenia efektów paski filmu rozwiesiłem w ciepłym i suchym pomieszczeniu, ze sporą ilością ubrań wokół. Efekt był taki, że praktycznie nad każdą prezentowaną poniżej klatką spędziłem od 30 do 50 minut, by wyczyścić ją z białych kropek o rozmiarze 1 na 2 piksele. Od tego retuszu rysik od tabletu praktycznie przyrósł mi do dłoni, ale jak tak teraz patrzę, to… chyba jednak warto było ratować ten materiał 😉