Gdy podczas pleneru ślubnego Justyny i Mateusza zadzwonił telefon nie spodziewałem się, że usłyszę z niego tak dobre wiadomości. Szybki rzut oka na wyświetlacz wywołał lekki uśmiech na mojej twarzy, który wkrótce miał się trochę poszerzyć 😉 Wspominani wielokrotnie na Instagramie oraz Facebooku nasi Przyjaciele, właściciele wspaniałego miejsca na ziemi którym jest Majątek Kaniewo zabierali się za wydawanie kolejnej książki i wybrali mnie na osobę, która miała wykonać oraz opracować zdjęcia do wydawnictwa.
Po krótkim zastanowieniu, które było spowodowane w zasadzie tylko terminami aktualnie realizowanych zleceń, zdecydowałem się wziąć udział w projekcie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jaką wspaniałą podróżą będzie dla mnie praca przy tej realizacji… ale po kolei.
W założeniu do wykonania były zdjęcia 40 potraw oraz ich autorek – członkiń Kół Gospodyń Wiejskich z Kujaw i Ziemi Dobrzyńskiej. Ambitnie założyliśmy, że wyrobimy się w 4 sesjach zdjęciowych, jednak ostatecznie okazało, się że niektóre koła nie dojeżdżały na zdjęcia i miałem ich trochę mniej do zrobienia. To jednak wcale nie zmienia faktu, że podczas sesji pracy było naprawdę dużo i jak na tak krótki czas jaki mieliśmy na jeden plan zdjęciowy optymalna liczba to pewnie 7. Jedyną rzeczą której żałuję to brak czasu na zdjęcia reportażowe podczas realizacji. Naprawdę z trudem udało mi się zrobić pewnie 2-3 selfie z Paniami, jedno zdjęcie grupowe i kilka strzałów na szkoleniu carvingowym…
Pracy na planie było naprawdę sporo. Do każdej z potraw trzeba było wymyślić stylizację stołu, wybrać naczynie oraz sposób prezentacji dania. Na szczęście obejrzenie kilku sezonów programów kulinarnych zaprocentowało i pomogło w wymyśleniu kilku kreacji. Trzeba jednak nadmienić że autorki dań starały się bardzo by wyglądały tak samo dobrze jak smakowały, a była to już bardzo wysoko postawiona poprzeczka.
Pierwszy dzień zdjęciowy odbył się w Majątku Kaniewo i faktycznie wtedy miałem największe możliwości w fotografowaniu. Dużo miejsca przy stole wokół którego miałem ustawione światło oraz cała masa gadżetów do dekoracji pozwoliły złapać chyba najfajniejsze zdjęcia spośród wszystkich 4 dni, nawet pomimo mniejszego doświadczenia niż na końcu projektu 😉 Kolejne zdjęcia realizowałem w świetlicach wiejskich w Bodzanowie, Starorypinie oraz… na dożynkach w Lubrańcu. We wszystkich miejscach spotkałem się z niesamowicie miłym przyjęciem które momentami aż chwytało za serce. Z jednej ze świetlic naprawdę trzeba było uciekać tuż po zdjęciach, w innym wypadku nie byłoby już możliwości żeby wsiąść za kierownicę 😉
Kilka zdjęć podczas sesji w Bodzanowie wykonał p. Mirosław Kowalski.
Więcej zdjęć znajdziecie na stronie wloclawek.naszemiasto.pl
Jak wcześniej wspomniałem, najwięcej miejsca na światło miałem w Kaniewie. Korzystałem wówczas z jednego Quantuuma 600 z założonym gridem, jednej parasolki i jednej kontry. Wszystko to raz że pozwalało na fajne modelowanie, a dwa dawało tyle światło że przeważnie przy f/8.0 i 1/250s wystarczało ISO100 – wszystko po to, by do książki mogły trafić naprawdę ostre zdjęcia. Na sesjach w Starorypinie oraz Bodzanowie z miejscem było już gorzej, dlatego zmuszony byłem zrezygnować z lampy studyjnej i całość załatwiłem dwoma reporterskimi YN-kami: frontalną z parasolką srebrną oraz gołą kontrą. Było trochę trudniej, ale też się dało 😉 Najbardziej partyzanckie były zdjęcia na dożynkach w Lubrańcu, bo te robiłem w… 100% naturalnym świetle słonecznym. Jedna fotografia z tego dnia znajduje się nawet w poniższym zestawieniu i o ile dość łatwo wskazać o które chodzi, o tyle nie odbiega ono kolorami oraz jakością od pozostałych.
Wszystkie zakwalifikowane do książki zdjęcia pochodzą z dwóch Sigm ART, konkretnie z 50mm i 85mm przy czym większość została ustrzelona 85-tką ze względu na kadrowanie. Jeśli dojdzie do zdjęć do drugiej edycji “Kulinarnego dziedzictwa…” będę chciał doposażyć się w jakieś ciekawe macro bo momentami brakowało krótszego dystansu i powiększenia 1:1. Fajnie wygląda Sigma ART 70mm w której światło co prawda zaczyna się dopiero od f/2.8 ale wiadomo że w warunkach studyjnych, z takim mocnym dopałem światła błyskowego i tak korzysta się z większych przysłon. Puszka którą strzelałem to oczywiście poczciwy 1Ds3 który pomimo upływu lat nadal produkuje niesamowity, uwielbiany przeze mnie obrazek.
Zobaczcie zresztą sami.
Praca przy zdjęciach do publikacji była również wspaniałą okazją do poznania innego stylu życia. Sesje zdjęciowe tego typu w “miejskich” warunkach wyglądałyby zupełnie inaczej; prawdopodobnie każde kolejne KGW przyjeżdżałoby co 30 minut na swoją kolej. Tutaj było o wiele spokojniej… Panie w większości przypadków przyjeżdżały na początku razem by móc porozmawiać z innymi, przygotować swój stół, popatrzeć na zdjęcia, po prostu spędzić razem czas. Sam momentami żyję w dość sporym pośpiechu i na takie podejście do życia patrzę z niekłamanym podziwem i szacunkiem.
Mówiąc ogólnie chciałbym jeszcze kiedyś ponownie realizować zdjęcia do książki, ale myślę że szczególnie chętnie powtórzyłbym właśnie “Kulinarne dziedzictwo…”. Lubię pracę pod dużym obciążeniem, a wbrew temu co mogłoby się wydawać sesje były naprawdę intensywne. Łącznie z dojazdami które nieraz wypadały po drogach nieistniejących na żadnych nawigacjach trwały po 4-6h, jednego dnia zrobiliśmy nawet dwie. Wcześniej wspominałem że nie było nawet czasu na to by odwrócić się od potrawy i zrobić kilka zdjęć backstage’a, i nie ma w tym cienia przesady 🙂 Dodatkowo kontakt z przemiłymi ludźmi oraz fotografowanie tradycyjnych, kujawskich potraw… Mam najpiękniejszą pracę na świecie!
Na koniec kilka zdjęć z wydarzenia podczas którego przewodnik miał swoją premierę. Wstawiałem je już na FB ale dodaję mimo wszystko z kronikarskiego obowiązku 😉