W pracy fotografa ślubnego zdarzają się takie reportaże, w których wszystkie jego składowe idealnie do siebie pasują od samego początku, i składają się w piękną, niezapomnianą historię. Dokładnie tak było w przypadku ślubu Angeliki i Filipa, dwojga wspaniałych, kochanych, i kochających się osób. Zapraszam Was do odkrycia tej opowieści.
Powroty do domu po weselu to dla mnie zawsze pewna forma wyciszenia, nawet pomimo tego, że mam na ich okoliczność przygotowaną specjalną playlistę do słuchania w samochodzie. W przypadku wesela Angeliki i Filipa było jednak inaczej – wracając zastanawiałem się mocno nad tym, jakim cudem uda mi się okroić ten materiał podczas selekcji (-; Swoją drogą to będę musiał napisać gdzieś post o tej playliście, albo chociaż o jednym utworze!
Po przygotowaniach oraz błogosławieństwie w domu rodzinnym Panny Młodej (nota bene domu przy mojej ulicy) udaliśmy się do bardzo dobrze przeze mnie wspominanego kościoła w Kłotnie (daw. Kłótnie). Kilka lat temu byłem tam jeden raz, i na miejscu poznałem jednego z najbardziej sympatycznych księży, których spotkałem na swojej drodze, a w dodatku wielkiego fana… fotografii! Po przywitaniu i przypomnieniu się sobie od razu zagaił rozmowę o zdjęciach i aparatach, ożywiał się pokazując miejsca skąd są najlepsze kadry w kościele i doradzał Wojtkowi, gdzie postawić mikrofon żeby najlepiej zbierał (-:
Tutaj zaznaczę tylko, że ks. Ryszard jeszcze się tu w tym sezonie pojawi, przejdźmy dalej bo się za bardzo rozpiszę (-:
Podczas ceremonii mieliśmy duże szczęście do naprawdę pięknego światła w momencie przysięgi. Tak się składa, że w tym kościele w prezbiterium nie jest szczególnie jasno, więc mocne strugi wpadające przez witraże odegrały dużą rolę na zdjęciach podczas nakładania obrączek.
Wesele Angeliki i Filipa odbyło się w doskonale mi znanej sali ViWaldi, położonej dosłownie 4 minuty drogi od kościoła. Tak się złożyło, że w zeszłym sezonie odwiedzałem ją 3 razy, a w tym… pojawi się na blogu jeszcze dwukrotnie (-; Zabawa, rozpoczęta tradycyjnie pierwszym tańcem w zasadzie od samego początku porwała na parkiet chyba wszystkich gości. O tym, że momentami fotografować mogłem robić praktycznie w każdą stronę niech najlepiej świadczy fakt, że z całego reportażu i pleneru miałem łącznie… 4.232 zdjęcia (o 1.000 więcej niż średnia z całego sezonu)! W momencie pisania tych słów wiem, że był to absolutny rekord sezonu, i zarazem spore wyzwanie zarówno dla migawki aparatu, jak i mnie przy przeglądaniu materiału.
Organizując plener początkowo mieliśmy pomysł na dodatkową sesję nadmorską, jednak wyjątkowo niezdecydowana pogoda dnia 28 sierpnia odwołała zdjęcia (a jak się okazało później w ogóle nie padało (-; Ostatecznie udaliśmy się w jedno miejsce, za to szczególne i wyjątkowe dla Młodych. Cudowne, ciepłe otoczenie kujawskiej wsi, niedaleko kościoła w którym ślubowali było najlepszym tłem do tych zdjęć, jakie wszyscy moglibyśmy sobie wymarzyć. Naprawdę <3